Na pościeli leżała potworna masa ludzkich soków, krwi i gnijącego ciała. Cała twarz była gęsto pokryta krostami. Pomarszczone i wklęśnięte, podobne do szarawego błota, wydawały się ziemistą pleśnią na tej bezkształtnej papce, w której nie można już było rozróżnić rysów. Lewe oko zupełnie utonęło w rozlewającej się mazi; drugie na wpół otwarte, zapadło się jak czarna i gnijąca dziura. [...] Po tej potwornej, groteskowej masce trupiej spływały złotym potokiem włosy [...]. Wenus się rozkładała. Jakby jad z cuchnących padliną rynsztoków, ferment, którym zatruła cały naród, spowodował teraz gnicie jej twarzy.