Recenzja

Recenzja inscenizacji. Wesele Bezalkoholowe

 Bezalkoholowe „Wesele”

Podjęcie się próby mierzenia z Weselem Stanisława Wyspiańskiego zawsze wiąże się z pewnym narażeniem na krytykę, kompromitację, niezrozumienie. Ów dramat rzeczywiście jest jedną z najtrudniejszych i najdonośniejszych sztuk historii polskiego teatru. Popularnie rzekło się, iż poziom teatru mierzy się wartością wystawianego przez nie Wesela. Ale żeby móc „porozmawiać o Polsce” słowami dramatu Wyspiańskiego nie wystarczą szczere chęci i jubileuszowy zapał.

Wesele tylko pozornie dzieje się w Bronowickich realiach 1900 roku - wymaga świeżego i aktualnego spojrzenia, ingerencji w dzieło samego Wyspiańskiego. Niestety, premiera dzieła w jubileusz setnych urodzin Teatru Stanisława Wyspiańskiego (!) w Katowicach nie porwała niczym poza otoczką uroczystości – fajerwerkami, huczną orkiestrą obecnością oficjeli...

A zamiary ambitne: „Wesele wciąż nam uświadamia, że prawdziwym zagrożeniem dla Polski są sami Polacy. Skoro uzyskaliśmy wolność i demokrację, to już nie możemy zwalać winy za nasze niepowodzenia na innych” - mówi w wywiadzie dla Rzeczpospolitej( nr 233; 5 X 2007) sam reżyser Rudolf Zioło. I trop całkiem dobry, przykro że tylko na zamiarach nieraz się kończyło. Współczesne stroje, atrakcyjna klezmerowska muzyka, rekwizyty, scenografia... na tym niemal kropka. W pamięci szczególnie utkwiła mi trafna scena rozmowy dziennikarza ze Stańczykiem, w której ten drugi wymachując (albo podając?) przed nosem dziennikarza piórem wypowiada słowa: „mąć nim wodę, mąć”. Takich jednak istnych przebłysków bardzo skromnie. W zasadzie wielkie zapowiedzi rozmowy o Polsce Anno Domini 2007 bardzo korciły po czym rozczarowały. Czy zaproponowane przez Ziołę tematy rozmów są naprawdę fundamentalne? Gdzie problem emigracji, konflikt idei – poglądów; gdzie rozłamy religijne, podziały majątkowe, gdzie walka o stołki i ciągłe obietnice lepszego? Nie wymagam nadmiernego uwspółcześniania, wydaje mi się jednak, że ambicje i zamierzenia pozostały niestety niezrealizowane – a może to po prostu reżyser widzi Polskę inaczej?

Stół stoi... w zasadzie tylko stoi. Czasami posłuży do leżenia, skakania. Zawsze jest pusty – przy stole Zioły nie rozmawia się – czasem jakby chciał bardziej dzielić. Stoi na nim wódka i plastikowe kubki. Tyle oto symboliki stołu weselnego – bo na tym jego rola naprawdę się kończy. Pierwsze 30 minut przedstawienia porwało... muzyka, świetnie dograne role młodych, uderzenie symboliki (która potem już nie zajmowała). Potem było monotonnie. Wydawało się że aktorzy ulegają rytmice i rymom tekstu, kompletnie zaprzepaszczając szansę malowania obrazu owej Polski współczesnej. Przerwa uratowała sytuację – pobudziła!

Zjawy okazały się dotkliwą porażką – powstaniec warszawski zamiast żołnierza: uroczy, niewinny chłopczyk zamiast porywającego do walki Zawiszy. Rachela wrzeszcząca i zagmatwana, jakby zagubiona i niepotrafiąca odnaleźć się w sytuacji. Oczekiwana efektywność zmieniła się nieraz w sentymentalny bełkot. Sceny ratowały pojawiające się znane, charakterystyczne – zawsze robiące swoje – partie tekstu. Jedynie wspomniana rozmowa dziennikarza (Grzegorz Przybył) ze Stańczykiem (Jerzy Głybin) – perełka – wręcz porwała. Kreacje aktorskie pary młodej bardzo trafione – znakomicie dobrani Marcin Szaforz i Dorota Chaniecka imponowali tanecznością i humorem.

I wychodzę nie upojony, jak po weselu bezalkoholowym które trwało zbyt długo. Wychodzę z przygnębiającej imprezy na której do tańca nikomu się nie rwało. Wychodzę... i sam nie wiem czy mam jeszcze ochotę na poprawiny. Po zetknięciu się z Weselem, pozostał we mnie pewien niedosyt i dość destrukcyjne refleksje:

  1. Czy Wesele się zużyło?

  2. Czy Polska i Polacy roku 2007/08 mieszczą się jeszcze w koncepcji sztuki Wyspiańskiego?

  3. Do czego prowadzi niemożność porozmawiania o Polsce?

 

Osobiście podłe nastroje tylko nieco poprawiły mi się po zetknięciu w kilka tygodni później z Weselem węgierskiego reżysera Gezy Bodolay'a w teatrze Słowackiego w Krakowie. Ale wracając jeszcze do Katowic: jubileusz nie jest chyba dostateczną okazją dla zmagania się z trudnym Wyspiańskim. Żeby móc rozmawiać o Polsce słowami Wesela mieć konkretny cel i wizję – tylko tego i aż tego zabrakło urodzinowej inscenizacji.

 

Po zakończeniu roku Wyspiańskiego teatr mówi nam, że Polacy znajdują się cały czas gdzieś pomiędzy czapką z pawich piór a złotym rogiem. Cały czas rozbici i niezgodni, nie do końca zdający sobie sprawę z konsekwencji wyboru i odpowiedzialności. Powracająca jak bumerang emigracja w tym kontekście pozwala zadać jeszcze jedno pytanie: No to co z Tą Polską Panowie i Panie?

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.