Recenzja filmu. W drodze na Ołtarze
Zobacz też: {ln: Jak napisać recenzję?}
Gra słów, jaką posłużył się Giacoma Battiato reżyserując dwa obrazy: „Karol. Człowiek, który został papieżem” oraz „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem” znakomicie oddaje zamierzenia oraz różnice pomiędzy tymi dwoma filmami. Jak być papieżem jednocześnie nie zatracając w sobie obrazu zwykłego człowieka? Tą idee włoskim twórcom udało się przedstawić chyba w sposób dostatecznie przekonywujący, a zarazem ujmujący.
Zadanie stworzenia drugiej części filmu okazuję się o tyle trudniejsze, o ile bohater, choć ten sam - przedstawiany jest już w świecie, który doskonale znamy. „Karola, który został papieżem” (czyli tego sprzed 16 października 1978)każdy z nas zna jedynie ze wspomnień, opowiadań…mitów(?). Dlatego jego sylwetka mogła wydawać się nieco odległa, dokładnie niesprecyzowana. W takim wypadku autorzy mogli się pokusić o wiele swobodniejszą „własną inwencję”, tworząc bohatera nieco nowego – nieznanego nam do tej pory. Film ten z pewnością nie drażnił, nie naruszał naszych obrazów nt. Karola Wojtyły, Kościoła. Można powiedzieć, ze pod pewnym względem zahacza o fantastykę, wyobrażenia. „Przy Ziemi” trzymają nas wplatane wątki, te „legendarne”, zapewniają nas tym samym, że mamy do czynienia właśnie z tym Karolem Wojtyłą.
Moja osobista obawa przed zetknięciem się z drugą częścią filmu wymierzona była w realizację postaci Jana Pawła II. Niepokój wynikał z możliwości próby wykreowania przez Piotra Adamczyka zbyt dosadnej postaci papieża, która jak wyżej powiedziałem mogłaby wyraźnie drażnić, lub (nie daj Boże!)nawet wywoływać politowanie – szczególnie w scenach cierpienia Ojca Świętego. Gesty Jana Pawła były tak charakterystyczne, że każdemu nas z pewnością głęboko utkwiły w pamięci. Piotr Adamczyk pokazał nam wszystkim coś zupełnie nowego, przy tym bardzo trafnego i wyrafinowanego. Nie dość, że poradził sobie świetnie z wyrażaniem gestów, to potrafił wszystko zachować w klimacie umiaru, uciekł od nadmiernej eskalacji. Narysował nam wyrafinowany obraz Karola Wojtyły wg Adamczyka.
Film nie był kroniką pontyfikatu – na szczęście! Przypominał jedynie najważniejsze wydarzenia czasu posługi Jana Pawła II i ich następstwa. Epizody te podkreślały charakterystyczność i wyrazistość papieża, przywoływały niejako jego obecność, a nie uczyły jakiejś nowej historii Wielkiego Człowieka. Rola, jaką Ojciec Święty odegrał w kształtowaniu się obecnego świata jest nieprzeceniona. Jego życie codziennie zawsze kojarzyło mi się z wyniosłymi uroczystościami, pracą oraz spotkaniami. Film kieruje nasze spostrzeżenia w nieco innym kierunku. Odsłania nam Ojca Świętego przede wszystkim jako człowieka, jako osobę dowcipną, kiedy trzeba stanowczą. Uczucia, jakie rodzą się w sercu bohatera sprawiają, że postać, która do tej pory jawiła się jako nieosiągalna, nagle staje się nam bliska. Co więcej, mamy możliwość dostrzegania w papieżu człowieka podobnego do nas, posiadającego zainteresowania, potrzeby. Bohater w pewnym momencie wydaje się nam niemal „zwykły”? A jednak. Okazuje się, że papież jest jednym z nas.
Niestety dostępne środki kinematografii nie pozwoliły przedstawić wszystkich aspektów indywidualności i działalności Papieża. Cierpienie wyrosło na główny wątek widowiska. Starano się też zwrócić okazję na dążenie do pokoju na świecie, wielką sympatię w kierunki młodzieży(moim zdaniem w filmie niedostateczne) oraz przedstawienie papieża jako „Kapłana Narodów”. Nieustannie toczące się wojny, trzecia tajemnica fatimska i cierpienie papieża, szczególnie po jego śmierci zostaje odkrywane w kręgach kościelnych na nowo. Myślę, ze film opowiadał właśnie o tym. Była to pewna próba przekazania treści „męczeństwa” papieża.
Szczególnie wzruszające zdjęcia z placu Św. Piotra w czasie ostatnich chwil życia Ojca Świętego, dzięki zastosowanej klamrze starają nam się narzucić interpretacje dzieła. Bardzo zaskoczył mnie ten środek. Wszyscy wiemy, że obie części filmu kręcone były w czasie życia Jana Pawła II, zatem nikt nie wiedział, a zapewne nawet nie domyślał się wtedy, jak będą wyglądały te wydarzenia. Bez wątpienia zachowanie świata wobec pogarszającego się stanu zdrowia Ojca Świętego, a w konsekwencji i jego śmierci było nieprzewidywalne, a zarazem bardzo właściwe. Wszyscy ludzie okazywali jak tylko mogli wdzięczność Janowi Pawłowi II za jego życie, za to, co zrobił dla świata, za to, kim był. Ale czy te zachowania wychodzące gdzieś z wnętrza każdego człowieka, w tak globalnej skali były do przewidzenia? Zatem, czy Giacoma Battiato zmienił treść przekazu, jaki maił nieść film, w trakcie jego realizacji?
Żaden z autorów nie miał zamiaru obrazowania historii i faktów. Skupiono się raczej na zachowaniu aspektu wierności wydarzeń, przedstawienia ich we właściwym świetle. Nasuwa się pytanie: Po co kręcić takie filmy? Komu one są potrzebne? Co nowego nas uczą? Doszukałem się ostatnio wśród wielu komentarzy o filmie Battiat’iego bardzo ciekawego spostrzeżenia:„(…)Bo rzadko się zdarza oglądać film, którego treścią jest tylko dobro, piękno i świętość. A to się udziela i myślę, ze po obejrzeniu tego filmu wychodzimy odrobinę lepsi”(Adam Boniecki, TP nr 44(2990)).