Współczesność - epoka literacka

Egzystencjalizm - założenia

Egzystencjalizm

Wśród współczesnych kierunków filozoficznych egzystencjalizm zajmuje dość szczególna pozycję. W okresie po II wojnie światowej uzyskał on bowiem niebywałą popularność wykraczającą poza krąg osób zawodowo parających się filozofią. Początkowo we Francji, a później również w innych krajach stał się on – wprawdzie na stosunkowo krótki przeciąg czasu – koncepcją, w której wielu ludzi, zwłaszcza młodego pokolenia, znajdowało odpowiedzi na dręczące ich pytania na temat człowieka, jego roli i miejsca w świecie oraz sensu życia. Wpływ egzystencjalizmu na tych, którzy akceptowali jego propozycje sięgał przy tym bardzo daleko, ponieważ zaznaczał się w ich postawie wobec spraw codziennych, sposobie bycia, a nawet w lansowaniu pewnej mody na specyficzny, właśnie „egzystencjalistyczny” wygląd zewnętrzny. Był to już odległe echa samej koncepcji egzystencjalistycznej, nie dające właściwego wyobrażenia o niej.
Egzystencjalizm rozwiną się i rozpowszechnił po II wojnie światowej, ale do jego powstania przyczynili się w latach trzydziestych ubiegłego stulecia dwaj filozofowie niemieccy, Martin Heidegger (1889-1976) i Karl Jaspers (1883-1969). Swój rozgłos zawdzięcza egzystencjalizm przede wszystkim Jean-Paul Sartre’owi, Albertowi Camusowi (1913-1960) i Gabrielowi Marcelowi (1889-1973). Propagowali oni bowiem swe idee nie tylko w formie rozpraw filozoficznych, ale również za pośrednictwem utworów literackich. Wszyscy są autorami sztuk dramatycznych i esejów, a Sartre i Camus ponadto – opowiadań, powieści i artykułów publicystycznych.
Uwaga wszystkich egzystencjalistów koncentruje się wokół problematyki jednostki ludzkiej. Natomiast tradycyjne kwestie ontologiczne czy epistemologiczne są dla nich raczej drugorzędne i pojawiają się jedynie wtedy, gdy wymaga tego refleksja nad człowiekiem. Jednak egzystencjalizm jest kierunkiem wewnętrznie zróżnicowanym. Sartre wymienia dwa jego nurty, ateistyczny oraz teistyczny. Do reprezentantów pierwszego nurtu zalicza m.in. Heideggera i siebie, do reprezentantów drugiego – Jaspersa i Marcela. Zajmijmy się obecnie egzystencjalizmem ateistycznym.
W filozofii długo panowało przekonanie, że człowiek jest bytem posiadającym jakąś określona naturę czy też istotę. Sądzono, iż w poszczególnych jednostkach ona się po prostu realizuje, wyznaczając człowiekowi pewien szczególny sposób istnienia i działania. Był on traktowany jako przedmiot, którego natura jest już z góry określona przed jego zaistnieniem. Dobitnym wyrazem takiego stanowiska była jakakolwiek koncepcja teistyczna, zgodnie z którą Bóg wpierw miał w swoim umyśle ideę człowieka, zanim go stworzył. Podobnie zresztą ujmowali człowieka dawniejsi materialiści, z tą różnicą, że na miejscu Boga znajdowała się przyroda, której wytworem była jednostka ludzka. Tego rodzaju pogląd został na całej rozciągłości zakwestionowany przez egzystencjalistów. Człowiek nie posiada żadnej stałej istoty, nadanej mu przez Boga czy przyrodę. Jest on tym, czym się staje w każdym momencie swojej egzystencji, czym zechce byś w trakcie swego istnienia. Innymi słowy, jest on wiecznym projektem, „serią przedsięwzięć – jak pisze Sartre w rozprawie Egzystencjalizm jest humanizmem – ich sumą, organizacją, zespołem związków, które tworzą te przedsięwzięcia”. Człowiek to taki byt, którego istnienie (egzystencja) poprzedza istotę (egzystencję). W związku z tym zasadniczym problemem antropologicznym staje się ludzka egzystencja.
Przypatrują się istnieniu ludzkiemu zauważamy jego kruchość. Życiu ludzkiemu towarzyszy stałe zagrożenie. Trzeba przecież tak niewiele, aby unicestwić człowieka. Stąd ciągła troska o własną egzystencję, stąd lęk i niepokój, które są powszechnymi determinantami jego losu. Nastroje te jeszcze pogłębiają się, gdy człowiek uprzytomni sobie, że nie ma w nim nic stałego. Nie istnieje on na sposób rzeczy, które trwają mimo zachodzących zmian. Człowiek jest właściwie ciągłym procesem, bez reszty się konstytuującym w każdej kolejnej fazie swego życia. Dokonania, jakie przynoszą jego poszczególne momenty, są jedynie chwilowymi, nietrwałymi realizacjami bytu ludzkiego. Gdyby człowiek utożsamiał się z nimi, gdyby w odchodzących do przeszłości, w określonej formie zakrzepłych realizacjach widział własna postać, sprowadzałby siebie do poziomu rzeczy, po prostu uprzedmiotowiałby się. W ten sposób traciłby z oczu prawdziwy charakter swej egzystencji, mianowicie to, że stanowi ona zupełne zaprzeczenie bytu przedmiotowego, że jest czystą podmiotowością.
Stawanie się, tak charakterystyczne dla istnienia ludzkiego, posiada określony wymiar czasowy. Perspektywa przyszłości nie jest nieograniczona. Zamyka ją w sposób nieodwołalny fakt najbardziej niepojęty – śmierć. Życie ludzkie jest właściwie ciągłym przybliżaniem się do niej. Istnienie człowieka jest – jak powiada Heidegger – „byciem ku śmierci”. Żyjąc codziennością znamy śmierć jako fakt empiryczny, wiemy, że w końcu „się” umiera. Widzimy w śmierci zdarzenie zewnętrzne, które dotyczy tego czy innego człowieka, ale nas nie obejmuje, ponieważ nadal żyjemy. W gruncie rzeczy odsuwamy śmierć na „potem”. Nie traktujemy jej jakoś czegoś własnego. Oznacza to pogrążenie się w nieautentyczności. Owo bezosobowe „się” zataja bowiem, zdaniem Heideggera, właśnie to, że śmierć jest czymś najbardziej własnym, nieokreślonym, w każdej chwili możliwym, a więc pewnym. Śmierć jest dla nas faktem zupełnie absurdalnym, wzmagającym uczucia lęku i trwogi. Gdy nadchodzi, jesteśmy zupełnie sami, nikt i nic nie może nam pomóc w tym ostatnim akcie naszego istnienia. Gdyby przynajmniej po śmierci istnienie znalazło swoją kontynuację, być może byłaby to dla nas jakaś pociecha. Ale śmierć kończy nieodwołalnie wszystko, oznacza przejście z istnienia w nieistnienie, w nicość. Tak więc w momencie pochłonięcia przez nią kulminuje ludzka egzystencja. Lecz również w jej początku znajdujemy nicość, nic bowiem nie uzasadnia naszego znalezienia się w świecie. Wyszliśmy z nicości i do niej wracamy. Toteż Sartre mówi: „Absurdem jest, żeśmy się urodzili, absurdem jest, że pomrzemy”
W egzystencji swej człowiek jest osamotniony. Wokół siebie nie znajduje żadnego absolutnie trwałego punktu oparcia. Nie istnieje Bóg, nie ma też niezmiennych wartości czy norm postępowania, które mogłyby się okazać pomocne w życiu. „Nie ma znaków na świecie” – wyrokuje Sartre. Dla jednostki ludzkiej świat przedstawia się jako coś obcego. Rzeczy należą do kategorii bytu w sobie, są istnościami zamkniętymi, nieprzenikliwymi, znajdującymi się poza zasięgiem podmiotowego bytu dla siebie, czyli człowieka. Jego samotności nie łagodzi także fakt, że istnieją inni ludzie. Bowiem w stosunkach międzyludzkich nie dochodzi do pełnego porozumienia. Przeszkadza temu dominująca w nich dążność do uprzedmiotowienia drugiego człowieka. Wyraża się ona w tym, że gdy w świat jednostki wkraczają ludzie, tworzy sobie ona ich statyczne obrazy. Niejeden człowiek stara się znaleźć wyjście z tej sytuacji wierząc w obiektywne istnienie takich nienaruszalnych „instancji”, jak np. wartości, instytucje, Bóg. Jednakże każdy, kto w swoim działaniu daje wyraz tego rodzaju wierze, żyje w sposób nieautentyczny.
Istnienie ludzkie jest więc przesycone tragizmem, którego natężenie jeszcze powiększa wolność człowieka. Posiada ona charakter absolutny, oznacza brak jakichkolwiek uwarunkowań i ograniczeń. W rzeczywistości nie ma nic takiego, co mogłoby zawężać ludzką wolność. Zdawałoby się, że tak szerokie otwarcie perspektywy dla jednostki jest faktem doświadczanym przez nią pozytywnie, wychodzącym naprzeciw jej aspiracjom. Tymczasem owa wolność staje się dla człowieka ogromnym ciężarem. Nie wiadomo bowiem, jak z niej korzystać. W każdej chwili człowiek staje przed wyborem zarysowujących się możliwości. Którą z nich zechce zrealizować, to zależy wyłącznie od niego, pod tym względem jest on zupełnie wolny. Zarazem jednak nie dysponuje on żadnymi wskazówkami, które byłyby pomocne w ocenie każdej możliwości i w dokonaniu wyboru. Tak więc człowiek musi wybierać, mimo że nie znajduje w świecie nic, co usprawiedliwiałoby jego decyzję. Każda jednostka zdana jest wyłącznie na siebie i dlatego nie powinna znikąd oczekiwać wsparcia, lecz podjąć świadomie brzemię własnej wolności. Jako istoty samotne, można by rzec, „skazane” na wolność, musimy ponosić ogromne ryzyko „korzystania” z niej. Toteż wolność staje się niemalże przekleństwem człowieka.
Tak pojęta wolność pociąga za sobą pełna odpowiedzialność jednostki za to, kim siebie czyni. W swych wyborach nie może ona szukać jakiegoś zewnętrznego usprawiedliwienia. Los ludzki spoczywa bez reszty w rekach człowieka. Tylko od niego zależy jak ukształtuje się jego życie. Człowiek może stawać się pełniejszą osobowością, może w działaniu wykuwać swoje człowieczeństwo, ale może również się degradować. Każdy jest dla siebie samego ciągłym zadaniem, którego realizowanie nigdy nie przestaje być aktualne. Niekiedy jeden zły wybór poważnie zaważa na całej drodze życiowej. Dlatego też we wszystkich jej momentach należy zdawać sobie sprawę z tego, że możliwości jakie otwiera przed nami przyszłość, dają rozmaite szanse, przy czym żadna z nich nie jest narzucona, a jedynie my sami decydujemy, którą wybierzemy, i my sami jesteśmy za to całkowicie odpowiedzialni. 
Nieco odmienny obraz człowieka zarysowuje egzystencjalizm teistyczny. Nietrudno to uchwycić, gdy się prześledzi np. niektóre wątki poglądów Marcela.
Stwierdza on, jak Sartre, prymat istnienia nad istota. Uważa przy tym, iż ludzkiej egzystencji nie da się pojęciowo określić, nie sposób ująć ją schematycznie jako pewien problem. Właściwie pozostaje ona tajemnicą, zamieszkującą w nas samych. Rodzi to metafizyczny niepokój, który skłania człowieka do poszukiwania sensu swego istnienia.
Marcel przeciwstawia istnienie – posiadaniu. W pracy Być i mieć pisze on: „ W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do różnicy między tym, co się ma, a tym, czym się jest”. Posiadanie dotyczy w zasadzie rzeczy, i to tylko tych, którymi się rozporządza. Posiadanie może jednak obejmować sam podmiot, jego myśli, uczucia i postawy. Człowiek jest zależny od tego, co posiada, poddaje mu się, pragnie mieć to, czego jeszcze nie ma, a zarazem obawia się utraty tego, co już zdobył. W związku z tym rodzi się lęk i cierpienie. Posiadanie prowadzi do inercji i bezruchu, do zniewolenia przez to, co się posiada. Posiadanie odgradza jednostkę od świata, przerywa jej żywotną, egzystencjalną łączność z nim. Degradując swe istnienie do posiadania człowiek pogrąża się w osamotnieniu i rozpaczy. Tragiczną kulminacją tego stanu może być samobójstwo, które jest wyrazem potraktowania swojego istnienia jako posiadanej rzeczy.
Możliwe jest jednak przejście od posiadania do autentycznego istnienia, przede wszystkim dzięki miłości i wierze. Właśnie miłość pozwala zastąpić typowe dla posiadania przeciwieństwo: ja – on przez ja – ty i utworzenie wspólnoty, którą najlepiej oddaje słowo my. Tak więc odrzucenie posiadania dystansującego jednostkę od świata prowadzi do afirmacji nie tylko jednostkowej podmiotowości, indywidualnego „ja”, ale twórczo angażuje innych, daje sposobność żywego doświadczenia więzi jednoczącej z innymi ludźmi.
Miłość pociąga za sobą wiarę. A wierzyć to po prostu zawierzyć siebie komuś to „już w pewien sposób – czytamy w od sprzeciwu do wezwania – iśc za kimś, o ile podążanie za kimś oznacza oddanie się, zjednoczenie”. Niestety w stosunkach międzyludzkich wiara może być nadużyta. Istnieje jednak niezawodna gwarancja – Bóg, który jej nie zawiedzie. Toteż jedynie przez wiarę w osobę najwyższą możemy się całkowicie zaangażować w świat.
Spoglądając krytycznie na egzystencjalizm, zarówno ateistyczny jak i teistyczny, zauważamy charakterystyczne dla kierunku podejście do jednostki ludzkiej, które jest nie do przyjęcia przez myśl marksistowską.
Egzystencjaliści nie zajmują się konkretnym człowiekiem. W centrum ich uwagi staje istnienie ludzkie, które potraktowane jest jako powszechny sposób bytowania człowieka, niezależny od wszelkich przemian. Egzystencja ta ma być czymś uniwersalnym, obojętnie w jakich konkretnych warunkach znalazłby się człowiek. Tym samym staje się on pewną abstrakcją, umieszczoną w bezczasowej perspektywie.
W swych rozważaniach nad człowiekiem egzystencjaliści reprezentują typowo ahistoryczny punkt widzenia. Nie widzą zasadniczego wpływu określonych sytuacji historycznych na kształtowanie się losu ludzkiego i charakteru egzystencji jednostki. Nie dopuszczają również możliwości przeobrażenia kondycji ludzkiej. W zasadzie wykluczają tutaj jakikolwiek postęp, który polegałby na wyeliminowaniu jej negatywnych elementów i zastąpieniu ich innymi, czyniącymi egzystencję człowieka bardziej znośną i może nawet szczęśliwą. Wykluczenie idei postępu, związane z ahistorycznym podejściem do jednostki, budzi zwątpienie w jej przyszłość oraz niewiarę w sens aktualnych poczynań. Z drugiej strony, egzystencjaliści nie zauważają, że ich refleksje na temat człowieka wyrastają właśnie z pewnych historycznych doświadczeń. Żyjąc w świecie współczesnym, rozdzieranym rozmaitymi konfliktami, są przecież świadkami wszelkich zagrożeń, którym podlega jednostka ludzka. Chcąc nie chcąc, dają wyraz swej obawie o jej los, całkowicie uzasadnionej i jak najbardziej aktualnej. Zarazem jednak w nieuprawniony sposób uogólniają własne obserwacje, wiążąc je z każdą egzystencją ludzką.
W polu widzenia egzystencjalistów znajduje się właściwie jedynie jednostka. Natomiast pominięty zostaje, zdaniem marksistów, istotny przy zajmowaniu się nią fakt społecznego charakteru bytu człowieka poza społeczeństwem. Tworzy ono właściwe i konieczne środowisko w ramach którego on rozwija się i żyje jako jednostka właśnie ludzka. Toteż już w punkcie wyjścia dociekań nad człowiekiem nieodzowne jest uwzględnienie tego aspektu. Tymczasem egzystencjaliści sztucznie wyodrębniają jednostkę z kontekstu społecznego, z naturalnych więzi łączących ją z innymi ludźmi. Zasadniczo zatem reprezentują nastawienie indywidualistyczne. Niekiedy bywa ono łagodzone, jak np. w poglądach Marcela, twierdzeniem, że prawdziwa egzystencja człowieka jest właściwie współegzystencją, lecz przekonanie o to ma charakter wtórny. Nie stanowi ono podstawy rozważań o człowieku, która – dostatecznie pogłębiona i sprecyzowana – mogłaby wyznaczyć kierunki zainteresowań jednostką. Również tutaj wychodzi się od indywiduum, aby dojść do dość ogólnikowego skonstatowania, iż w zasięgu jej życia i działania znajdują się inni ludzie. Nic tez dziwnego, że przy indywidualistycznym rozpatrywaniu człowieka okazuje się on istota nieuchronnie skazaną na tragiczną w swej wymowie egzystencję. Egzystencjaliści bowiem nie widzą potężnych sił tkwiących w zbiorowościach ludzkich, zdolnych organizować i realizować przedsięwzięcia, które mogą życiu każdego pojedynczego człowieka nadawać pozytywny kształt.
Z indywidualizmem, tak wyraziście uwydatniającym się w koncepcjach egzystencjalistów, wiąże się subiektywizm. Poglądy swe budują oni na subiektywnych poczęciach i przeżyciach, silnie zabarwionych osobistymi emocjami. To, co wchodzi w zakres niekiedy tylko jednostkowego doświadczenia, skłonni są traktować jako podstawę ogólnych wniosków, które mają dotyczyć wszystkich ludzi.
I wreszcie, zwróćmy uwagę na ogólny wydźwięk egzystencjalizmu, zwłaszcza ateistycznego. Napawa on głębokim pesymizmem i niewiarą w sens życia, odbiera nadzieję i zniechęca do działania. Sartre uważał, ze egzystencjalizm jest „doktryną najbardziej optymistyczną, albowiem uznaje, iż przeznaczenie człowieka zawarte jest w nim samym”. Oddając jednak nasz los w nasze ręce, słusznie domagając się decydowania o sobie samym i nieprzenoszenia odpowiedzialności za własne czyny na innych, egzystencjalizm nie potrafi wskazać realnych środków i sposobów realizacji tych postulatów. Pozostawia jednostkę osamotnioną i tragiczną, w sytuacji, z której nie widać wyjścia. A jeżeli, jak w egzystencjalizmie teistycznym, daje człowiekowi nadzieję, pozwala mu dostrzec jakiś sens życia, to odwołuje się do wiary i do Boga, nie znajdując w świecie doczesnym punktów oparcia, z którymi wiązałby się uzasadniony optymizm. 

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.