Opowiadanie

Opowiadanie. Substytut

Kupiłem sobie zielony stół pod wpływem chwili. Miał to być komplet wypoczynkowy, ale w trakcie dokonywania pogłębionej analizy lokalnego rynku meblowego doszedłem do wniosku, że moje środki finansowe, które mogę zainwestować w tego typu dobro są zdecydowanie zbyt skromne, więc zielony stół posłużył za substytut mojego marzenia. Tuż po odejściu od kasy poczułem, że słońce jakoś przyjaźniej na mnie świeci a sam zefirek też zawsze wybiera ten sam wektor, co ja, oszczędzając moje oczy, choć w portfelu ledwie 2 złote zostało. Dumnym krokiem szczęśliwego zdobywcy marzenia skierowałem swe myśli w stronę własnej sadyby.

Mój umysł dokonywał wirtualnych operacji, transpozycji i eliminacji elementów, które do tej pory składały się na dotychczasowy obraz kuchni. Zawładnął mną ten zielony stół. Stół z dostawą do domu. I tak natchniony, z podniesionym czołem zuchwale stawiałem niepierwsze już przecież kroki po chodniku na Zbawionej. Brnąłem ku jasnemu celowi utaplany po czubek głowy w brudnej rzece ludzkich ciał, co rusz napotykając na żelazne barykady, które rozdzierane na czerwone ustępowały pola podobnej-Bogu-powodzi szybciej uciekającej ze swej biało-czarności i wolności ku hiperrobotniczej prędkości. Będąc w drodze zdrożnie zatrzymałem wzrok na nieludzkim pomniku kiczowato wyrzeźbionego niepewną ręką przez demiurga, przed którym leżała kartka, jakich wiele, przygnieciona dociążonym miedzią opakowaniem po margarynie – współczesnym substytucie masła. Nie zdążyłem przeczytać słowa porwany przez prąd. To cud, że w ogóle cokolwiek dostrzegłem w tej rzece ciał mknącej w codzienność taktowaną prymitywnym rytmem bicia serca, dla którego pieniądz i czas to dobra komplementarne. Ogarnięty ideą zielonego stołu w kuchni przyspieszyłem prędkość. Oto arkadyjskość zagości w moich czterech ścianach i będę jadł, jak na łące, i tak rozniecony tą wizją mimowolnie zatrzymałem się w miejscu, gdzie białe jest białe, a czarne-czarne. W czerwonym świetle zabrakło mi tchu i niczym Ikar oderwałem się od ziemi, by już nigdy na niej nie stanąć. Kiedy się zorientowałem, stałem na zielonym stole. Zbaraniałem. Stoję i płaczę, bo to nie jest kuchnia w mojej sadybie… płaczę, bo widzę, że poruszona rzeka się nagle wezbrała, spiętrzyła na tamie mojego ciała nieelegancko wymiętego i… rozlała. Stoję i płakał tak będę, bo zapomniałem pacierza już po bierzmowaniu, powtarzam tylko mantrę: o Kurwa! o Boże! Zresztą, do kogóż modlitwy, kiedy się stoi na zielonym stole. Czytałem przecież hiperkartkę: Po odejściu od kasy reklamacji nie uwzględnia się.

 

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.