Rozprawka

Rozprawka. Wiewiórka - relacje narratora ze światem - Wiewiórka - tekst

Spis treści

Jarosław Iwaszkiewicz Wiewiórka

Dla Tereski

Wczoraj byłem na cmentarzu. Pogodny poranek późnej jesieni usposabiał
melancholijnie. Wzdłuż drogi, którą przeszedłem, rosły stare wiśniowe drzewa i wyglądały
jak duże wiązki różowych i kremowych liści. Perspektywy były mgliste, ale niebo
bezchmurne i niebieskie, jakie tylko u nas w jesieni bywa.
Stałem sobie nad ,,moimi” grobami, zastanawiając się nad jałowością podobnej
wędrówki. Nic ja im już nie pomogę, nic oni mnie nie pomogą. Śpią, nic ich nie obchodzą ani
ja, ani moje wszystkie tak skomplikowane sprawy. Jeden był tylko pożytek z takich
odwiedzin: z niskich mogiłek, z uschłych wieńców, ze wspaniałych, pochylonych zachodnim
wiatrem drzew, jakimi porośnięty był cmentarz — wiało wielkim spokojem. Wszystko, co się
we mnie ostatnio gotowało, co falowało, co niepokoiło — wygładzało się. Pochylałem się ku
ziemi, ale jednocześnie wyprostowywałem się, wygładzałem. Wiedziałem, że to nie na długo,
ale może po ten spokój przychodziłem właśnie w to miejsce.
Naokoło było cicho. Dzień był pogodny nad wszelki wyraz, ale powszedni. Ludzie
byli przy pracy. Z kartofliska, które rozciągało się za cmentarzem, dochodziły dalekie odgłosy
rozmów i chwilami trzepanie się koparki. Tym ciszej wydawało się w sąsiedztwie.
Zatęskniłem bardzo do takiego spokoju, chciałem, aby już wszystko się we mnie

ostatecznie uspokoiło. Aby nie szastał się we mnie gniew, wściekłość, sprzeciwy losowi
i inne takie ciężkie do znoszenia namiętności. Cicho tu było całkowicie, wszystko tu było
zakończone. I mnie się chciało już wszystko zakończyć.
W momencie kiedy cisza naciągnęła się jak nitka, kiedy pochyliłem głowę przybitą
jak gdyby tą ciszą, usłyszałem jakiś szelest. Z sosny, która stała nad grobem, obrywając
pazurkami jesienne płatki sosnowej kory, podobne do brunatnych płatków kwiatowych —
zsuwała się wiewiórka.
Wszystkie jej ruchy były zadziwiająco precyzyjne i celowe. Zwierzątko
zainteresowało mnie i począłem się mu pilnie przypatrywać. Wiewiórka zeszła z drzewa
na ziemię, stanęła słupka i spojrzała na mnie. Ponieważ stałem nieruchomo, zdecydowała,
że to jest nieważne, i zajęła się swoimi sprawami. Przechodząc szybkimi ruchami wzdłuż
mogił wybrała takie miejsce, gdzie naokoło jakiegoś pomnika powstał rowek wycięty
sztychami łopaty. Na tym kancie rosła obfita, sucha już w tej chwili trawa. Wiewiórka
zatrzymała się przez chwilę, powąchała trawę, a potem zszedłszy na dół skarpy szybko
zaczęła grzebać w gliniastym sztychu i podkopywać się do korzeni trawy. Zadziwiało mnie
zdecydowanie i dokładność bystrych ruchów jej małych łapek. Kiedy dostatecznie podkopała
korzenie trawy, wychwyciła z ziemi cały jej duży pęk razem z korzeniami. Uczyniła to
pyskiem, a potem zwróciła się do mnie, jakby mi chciała pokazać swoje dzieło.
Siedziała teraz słupkiem przede mną z dużym pękiem trawy w zębach. Sprężynowym
ruchem łapek naprzód otrzepała trawę z ziemi, oczyściła korzonki z piasku. A potem gestem
blaszanego robota uderzyła parę razy w obie strony paczki trawy, spłaszczając je na kształt
miniaturowej beli siana, takiej, jakie widzimy czasami na ciężarówkach czy na wagonach
kolejowych przy dostawach wojskowych. Gdy doprowadziła paczkę trawy do zwartego,
sprasowanego kształtu, jeszcze chwileczkę postała, a potem pomknęła z powrotem na tę
sosnę, z której zlazła. Na szczycie sosny zniknęła na chwilkę i natychmiast pojawiła się
znowu, już bez pęku trawy, i nie mieszkając ani chwilki w te pędy zeszła z sosny pomiędzy
mogiłki. Powtórzyła się ta sama scena: popatrzyła na mnie, podkopała nowy pęk trawy,
wyrwała go, otrzepała z ziemi (łapki naprzód), doprowadziła do żądanego kształtu (łapki
w tył) i znowu pomknęła na sosnę.
Tak to się powtarzało może z pięć razy. Dłużej nie miałem już cierpliwości stać.
Zapewne pracowała tak przez cały dzień.
Zrozumiałem łatwo cel tej czynności: wiewiórka wyściełała sobie dziuplę na sośnie.
Tam miała zamieszkać na zimę, tam miała przeczekać te chwile, kiedy cmentarz i drzewa,
i groby, i zeschłe kwiaty pokryje warstwa śniegu.
Śledząc zwinne ruchy wiewiórki przerwałem na chwilę moje rozmyślania o śmierci.
I po prawdzie powiedziawszy, już do nich nie powróciłem. Spostrzegłem w krajobrazie mnie
otaczającym sprawy i rzeczy, które mnie zainteresowały. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego
ta koparka kartofli tak często się zatrzymuje. Zacząłem myśleć o tym, że to tak późno,
a ludzie jeszcze kopią kartofle. I nie mogłem sobie przypomnieć, czy to jest pole księżowskie
— to za cmentarzem — czy to jest to, co zostało po folksdojczu Berze, który uciekł
z Niemcami.
Pomyślałem z pewnego rodzaju czułością o gniazdku, które sobie słała wiewiórka.
I gdy już wyszedłem za cmentarne wrota i znowu szedłem do domu, aleją różową
od wiśniowych liści, wyobrażałem sobie, jak to ona wyjdzie z tej dziupli na wiosnę
i niefrasobliwie rozpocznie swoje dzielne, beztroskie, bezcelowe życie — na cmentarzu.


1950
(Jarosław Iwaszkiewicz, Wiewiórka, w: Opowiadania wybrane, Czytelnik 1964)

 

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.