Słownik. Mistrz i Małgorzata - opracowanie lektury

Mieszkanie nr 50

Sadowa 302A, mieszkanie nr 50

Mieszkanie to jest symbolem totalitaryzmu w Moskwie w powieści Michaiła Bułhakowa: Mistrz i Małgorzata.

Mieszkanie nr 50 przed przybyciem Wolanda

Mieszkańcy „Stiopa Lichodiejew, dyrektor teatru Varietes, ocknął się rano w swoim mieszkaniu, które dzielił z nieboszczykiem Berliozem, w wielkim, mającym kształt podkowy, pięciopiętrowym domu na ulicy Sadowej”

Zła sława mieszkania nr 50

„Stwierdzić tu należy, że mieszkanie to – numer pięćdziesiąt – od dawna cieszyło się, jeśli nie złą, to w każdym razie wątpliwą sławą. Jeszcze dwa lata temu właścicielką jego była wdowa po jubilerze, Anna de Fougerais, pięćdziesięcioletnia szanowana przez wszystkich i nader zapobiegliwa matrona, która trzy ze swoich pięciu pokoi odnajmowała sublokatorom. Jeden z nich nazywał się, bodajże, Biełomut, drugi – zaprzepaścił gdzieś swoje nazwisko. I nagle, przed dwoma laty, w mieszkaniu zaczęły się dziać rzeczy niepojęte – jego mieszkańcy jeden po drugim znikali bez wieści.”

„O zaginionych i o przeklętym mieszkaniu w całym domu długo opowiadano najróżniejsze legendy, a następnie zamieszkał tu nieboszczyk Berlioz z małżonką oraz wyżej wymieniony Stiopa, również z żoną. Jasne, że skoro tylko zadomowili się w fatalnym mieszkaniu, zaczęło się diabli wiedzą co! Przede wszystkim w ciągu miesiąca przepadły obie żony, co prawda nie bez wieści. O żonie Berlioza opowiadano, że ktoś widział ją podobno w Charkowie z jakimś baletmistrzem, żona Stiopy natomiast znajdowała się jakoby na Bożedomce, gdzie, jak plotkowano, dyrektor Varietes, wykorzystując swoje nadzwyczajne stosunki, załatwił dla niej pokój, pod tym wszakże warunkiem, że jej noga nie postanie więcej na Sadowej...”.

Mieszkanie nr 50 przed balem

Wygląd mieszkania

 „Wielki, mroczny przedpokój był całkowicie zawalony dziwnymi przedmiotami i ubiorami. Z oparcia krzesła zwisał na przykład czarny płaszcz na płomieniście czerwonej podszewce, na stoliku przed lustrem leżała długa szpada o lśniącej rękojeści ze złota. Trzy szpady o srebrnych rękojeściach stały w szaragach, zupełnie jakby to były jakieś parasole czy laski. Zaś na jelenich rogach wisiały berety z orlimi piórami”.

„Kiedy bufetowy wszedł tam, dokąd go zaproszono, zapomniał nawet o sprawie, z którą przyszedł, tak bardzo zadziwiło go urządzenie pokoju. Przez witrażowe szyby wielkich okien (kaprys zaginionej bez śladu wdowy po jubilerze) wpadało niezwykłe, jakby cerkiewne, światło.

Mimo że dzień był ciepły i wiosenny, w wielkim staroświeckim kominku płonęły polana. Ale w pokoju bynajmniej nie było gorąco, przeciwnie, owionęła wchodzącego jakaś piwniczna wilgoć. Na tygrysiej skórze przed kominkiem, dobrodusznie mrużąc oczy w blasku ognia, siedział czarny kot. Był tu także stół, na widok którego bogobojny bufetowy wzdrygnął się – stół nakryto cerkiewnym złotogłowiem. Na obrusie ze złotogłowiu stało mnóstwo pękatych, omszałych, zakurzonych butelek. Pomiędzy butelkami lśniło naczynie, od razu było widać, że naczynie to jest ze szczerego złota. Przed kominkiem niski, rudy, z nożem za pasem przypiekał na długiej stalowej szpadzie kawałki mięsa, krople soku spadały w ogień i dym buchał w przewód kominowy. Pachniało nie tylko pieczenią, ale również jakimiś  wyjątkowo mocnymi perfumami i kadzidłem”.

Śledztwo nie wykazuje dzikich lokatorów „Ci, do których to należało, pojechali oczywiście na Sadową, zwiedzili mieszkanie numer pięćdziesiąt. Ale nie znaleźli tam żadnego Korowiowa, nikt z lokatorów kamienicy żadnego Korowiowa nie znał ani nie widział na oczy. Mieszkanie zajmowane przez nieboszczyka Berlioza oraz przez Lichodiejewa, który wyjechał był do Jałty, świeciło pustkami, w gabinecie spokojnie wisiały sobie na szafach nienaruszone pieczęcie łąkowe”.

Mieszkanie nr 50 w czasie Balu

„Zaczęli wchodzić po jakichś szerokich schodach, Małgorzacie wydawało się, że schody nigdy się nie skończą. Zdumiewała się, jak w przedpokoju zwykłego moskiewskiego mieszkania mogą się pomieścić takie niezwykłe, niewidoczne, ale przecież dobrze wyczuwane schody. Ale stopnie skończyły się, Małgorzata zorientowała się, że stoi na podeście”.

„najbardziej mnie zdumiewa, gdzie się to wszystko mieści. – Powiodła dłonią podkreślając w ten sposób nieograniczony ogrom sali”.

„To zupełnie proste! – odparł. – Ci, którzy są otrzaskani z piątym wymiarem, bez trudu mogą powiększyć lokal do potrzebnych rozmiarów. Powiem więcej, łaskawa pani – do czort wie jakich rozmiarów!”

„Małgorzata jak przez mgłę widziała komnatę. Zapamiętała świece i basen z malachitu. Kiedy stanęła na dnie owego basenu, Helia i Natasza, która Helii pomagała, oblały ją jakąś gęstą, ciepłą, czerwoną cieczą. Małgorzata poczuła słonawy smak na wargach i zrozumiała, że kąpią ją we krwi. Miejsce krwawego płaszcza zajął potem inny, gęsty, przejrzysty, różowawy i Małgorzacie zakręciło się w głowie od zapachu olejku różanego. Potem położono ją na kryształowym łożu i zaczęto wycierać do sucha jakimiś wielkimi zielonymi liśćmi.

Wtedy wdarł się tam kocur i zaczął pomagać. Przycupnął w nogach łoża i naśladując ulicznego pucybuta nacierał stopy Małgorzaty”.

„Bal zwalił się na nią najpierw pod postacią jasności, a zarazem dźwięku i zapachu. Unoszona pod rękę przez Korowiowa zobaczyła, że znalazła się w tropikalnym lesie. Papugi o czerwonych piersiach i zielonych ogonach darły się: “Jestem zachwycona!” Ale las, w którym duszno było jak w łaźni, wkrótce się skończył, znaleźli się w przewiewnej balowej sali pełnej kolumn z jakiegoś roziskrzonego żółtawego kamienia. Sala ta, podobnie jak las, była zupełnie pusta, tylko pod każdą kolumną stali obnażeni Murzyni w srebrnych zawojach”.

„W następnej sali nie było kolumn, zamiast nich po jednej stronie stała ściana czerwonych, różowych i mlecznobiałych róż, a po drugiej – ściana dubeltowych japońskich kamelii. Między tymi dwiema ścianami biły już z pluskiem fontanny i szampan pienił się bąbelkami w trzech basenach, z których pierwszy był przezroczysty i fioletowy, drugi rubinowy, a trzeci z kryształu. Wśród tych basenów krzątali się Murzyni w jasnoczerwonych turbanach i srebrnymi czerpakami napełniali z basenów płaskie puchary. W ścianie z róż była mała nisza, w której gorączkował się na estradzie ktoś w czerwonym fraku z jaskółczymi połami. Przed nim przeraźliwie głośno dudnił jazz”.

„Wylecieli wreszcie na podest, na którym, jak zorientowała się Małgorzata, spotykał ją w ciemnościach Korowiow z latarenką. Teraz na owym podeście oślepiało światło lejące się z kryształowych winnych gron. Świta zatrzymała tu Małgorzatę, pod lewym jej ramieniem znalazła się niska kolumienka z ametystu”.

„W plecy wiało zimnem. Małgorzata obejrzała się i zobaczyła, że z marmurowej ściany za jej plecami tryska i spływa do oblodzonego basenu wino.

Małgorzata znajdowała się u szczytu ogromnych, zasłanych dywanem schodów. W dole, tak daleko, ze zdawało się, iż patrzy przez odwróconą lornetkę, widziała olbrzymią kordegardę z gigantycznym kominkiem, w którego czarnej i zimnej czeluści bez trudu mogłaby się zmieścić pięciotonowa ciężarówka. Ani w kordegardzie, ani na rzęsiście oświetlonych schodach nie było nikogo”

„Z dołu rwała rzeka. Jej źródło – ów ogromny kominek – stale ją zasilało”.

„Na estradzie za tulipanami, tam gdzie grała orkiestra króla walca, biesił się teraz małpi jazzband. Wielki, o kosmatych bokobrodach goryl trzymał w ręku trąbkę i dyrygował, podtańcowując ociężale. Orangutany zasiadły szeregiem, dęły w błyszczące trąbki. Na ich grzbietach zasiadły na oklep wesele szympansy z harmoniami. Dwa pawiany płaszczowe o grzywach podobnych grzywom lwów grały na fortepianach, lecz fortepianów tych nie było słychać wśród grzmotów, popiskiwań i uderzeń saksofonów, skrzypiec i bębnów w łapach gibbonów, mandryli i koczkodanów”.

„Na zwierciadlanej posadzce nieprzebrane mnóstwo sczepionych ze sobą par wirując w jednym kierunku, zadziwiając zręcznością i gracją ruchów sunęło jak mur, który zamierza zmieść wszystko, cokolwiek znajdzie się na jego drodze. Żywe atłasowe motyle nurkowały nad tańczącymi zastępami, z plafonów sypały się kwiaty. Kiedy przygasło światło elektryczne, w kapitelach kolumn rozjarzały się miriady robaczków świętojańskich, w powietrzu pływały błędne ogniki bagienne”.

„Potem Małgorzata znalazła się w okolonym kolumnadą basenie potwornych rozmiarów. Gigantyczny czarny Neptun wyrzucał z paszczy szeroki różowy strumień. Nad basenem unosiła się odurzająca woń szampana. Panowała tu niewymuszona wesołość”.

„Małgorzata nie otwierając oczu wypiła łyk i słodki prąd przebiegł przez jej żyły, zaczęło jej dzwonić w uszach. Wydało jej się, że ogłuszająco pieją koguty, że gdzieś grają marsza. Tłumy gości zaczęły zatracać człowieczy wygląd – wyfraczeni mężczyźni i kobiety obrócili się w proch, w nicość. Na oczach Małgorzaty rozpad ogarnął całą salę, napłynął zapach grobowca. Rozpadły się kolumny, pogasły światła, wszystko roztajało i nie było już żadnych fontann, kamelii ani tulipanów. Było po prostu to, co było – skromny salonik jubilerowej i smużka światła wpadającego poprzez jego niedomknięte drzwi. I Małgorzata weszła w owe niedomknięte drzwi”.

Mieszkanie nr 50 po balu

Przestrzeń fantastyczna z czasu balu ustępuje realistycznej „W sypialni Wolanda wszystko było tak, jak przed balem. Woland siedział w nocnej koszuli na łóżku, tylko Helia nie nacierała mu już nogi, lecz nakrywała do kolacji stół, na którym przedtem grali w szachy. Korowiow i Asasello zdjąwszy fraki zasiedli za stołem, a obok nich ulokował się oczywiście kot, który nie zechciał się rozstać ze swoim krawatem, choć krawat ów zamienił się tymczasem w idealnie brudną szmatkę. Małgorzata chwiejąc się na nogach podeszła do nich i oparła się o stół. Wówczas Woland, jak wtedy, przywołał ją gestem i wskazał jej miejsce obok siebie”.

Śledztwo nie wyjaśnia niczego

„Owszem, ci, do których to należało, odwiedzili mieszkanie numer pięćdziesiąt, i to nie raz. I nie tylko przeszukali je nadzwyczaj starannie, ale opukali również ściany, sprawdzili przewody kominowe nad kominkiem, szukali tajnych skrytek”.

„Tak, zebrało się już sporo materiału, było już wiadomo, kogo i gdzie należy łapać. Ale problem polegał na tym, że nie sposób było złapać podejrzanych. W po trzykroć przeklętym mieszkaniu numer pięćdziesiąt, trzeba to jeszcze raz powtórzyć, niewątpliwie ktoś był. Czasami mieszkanie odpowiadało na telefon, niekiedy skrzypiącym, innym zaś razem nosowym głosem, od czasu do czasu ktoś otwierał okno. więcej nawet, zdarzało się, że z mieszkania dobiegały dźwięki patefonu. A tymczasem za każdym razem, kiedy je odwiedzano, dokładnie nikogo tam nie było. Tak, mieszkanie numer pięćdziesiąt rozrabiało, i nic na to nie można było poradzić”.

„Tak sprawa ciągnęła się do północy z piątku na sobotę, kiedy to baron Meigel, w stroju wieczorowym i w lakierkach, uroczyście wkroczył do mieszkania numer pięćdziesiąt w charakterze proszonego gościa. Było słychać, jak barona wpuszczono do mieszkania. Dokładnie w dziesięć minut później złożono w mieszkaniu wizytę, tym razem już bez żadnych dzwonków, jednak nie dość, że nie znaleziono w nim gospodarzy, ale, co było już zupełnie niepojęte, nie wykryto również żadnych oznak pobytu barona Meigla”.

Napaść śledczych na Behemota powoduje pożar, który strawił mieszkanie

„Tymczasem zbliżała się pora obiadowa, kiedy tam, gdzie prowadzono śledztwo, zadzwonił telefon. Dzwoniono z Sadowej, że przeklęte mieszkanie znowu daje oznaki życia. Poinformowano, że w mieszkaniu ktoś otworzył okna, że dobiegają stamtąd dźwięki pianina oraz śpiewy i że widziano w oknie czarnego kota siedzącego na parapecie i wygrzewającego się w słońcu”.

„Około godziny czwartej owego gorącego popołudnia spora grupa ubranych po cywilnemu mężczyzn wysiadła z trzech samochodów, Które zatrzymały się nieco przed domem 302–A na Sadowej. Ta duża grupa podzieliła się na dwie mniejsze, […] po czym obie grupy różnymi klatkami schodowymi podążyły do mieszkania numer pięćdziesiąt”.

„w salonie na gzymsie kominka obok kryształowej amfory siedział ogromny czarny kot. Trzymał w łapach prymus. […] – Nikomu nie przeszkadzam, nikogo nie ruszam, reperuję prymus – nieżyczliwie powiedział kot i nastroszył się – poza tym uważam za swój obowiązek uprzedzić, że kot to zwierzę starożytne i nietykalne”.

„Proszę mi wybaczyć, że nie mogę dłużej z wami gawędzić – powiedział kot z lustra. – Na mnie czas. – I cisnął swoim brauningiem w okno wybijając obie szyby. Następnie chlusnął benzyną i benzyna ta sama się zapaliła, wyrzucając falę płomieni aż pod sufit”.

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.