Recenzja

Recenzja książki. Nike 2005: Jadąc do Babadag. A. Stasiuk

Nietypowa podróż

Andrzej Stasiuk jest prozaikiem, poetą oraz krytykiem literackim obdarzonym ciekawym życiorysem, na podstawie którego możnaby napisać osobną książkę. Wydalanie ze szkół, dezercja z wojska, pobyt w więzieniu i wreszcie zdecydowanie się na zamieszkanie w Beskidzie Niskim, dosyć odległym od cywilizacji miejscu. Autor prowadzi także wydawnictwo Czarne, którego to symbolem jest opatrzona okładka powieści „Jadąc do Babadag". Została ona uhonorowana Narodą Literacką Nike roku 2005.


Książka to relacja z podróży pisana w formie pamiętnika, tak więc oprócz opowieści pojawiają się tu zapisy myśli. Autor podróżuje pociągiem, samochodem, autostopem, promem. Odwiedza państwa Europy południowowschodniej, takie jak Węgry, Mołdawia, Albania, Rumunia, Słowenia, Słowacja. Nie są to kraje, do których przeciętny turysta wybiera się na wczasy. Jednakże nasz autor nie jest przeciętnym podróżnikiem:

„No tak, nie da się ukryć, że interesuje mnie zanik, rozpad i wszystko, co nie jest takie, jakie być mogło albo być powinno. (...) Tak, to mnie prześladuje, ta cała reszta, to istnienie, bez którego wszyscy mogą się obejść, ta zbędność, nadmiar (...) i tajemnice, które scezną zapomnieniu, i pamięć, która pożre siebie samą".

Czasem odwiedzane miejsca stają się pretekstem do wspomnienia o pisarzach, którzy się z nich wywodzą, a nawet cytowania ich dzieł. Emil Cioran pomaga Stasiukowi opisać Răşinari, malutkie pięciotysięczne miasteczko, w którym się wychował. Bohaterów jest tak wiele, jak miejsc odwiedzanych przez autora,  a to naprawdę niemała liczba. Zmieniają się jak krajobraz, którego stanowią integralną część. Jeden tylko pozostaje niezmienny - narrator. Fabuła książki z resztą zdaje się być zaledwie tłem dla duchowej wędrówki i rozważań autora.

Podróże przez zapomnianą Europę to tak naprawdę przykrywka; prawdziwym celem Stasiuka jest odkrywanie czasu oraz przestrzeni i poddawania ich wątpliwości, tak jakby nie istniały naprawdę, a były jedynie iluzją przesłaniającą pierwotny sens. Przyszłość nie ma prawa bytu, dopóki nie zamieni się w przeszłość, a przestrzeń zdaje się stanowić  siłę napierającą na świat. Wiecznym towarzyszem Stasiuka jest materia, podstawowy budulec, który towarzyszy mu w każdym miejscu jego eskapady, niezależnie czy jest to Nagykálló, Tirana czy Kiszyniów.

„Jadąc do Babadag" mógłbym nazwać swoistą myślodsiewnią autora. Skłębione pomysły, marzenia, plany, myśli niosą za sobą łańcuch coraz to nowych skojarzeń. Często pojedyncze wspomnienie, poza pewną historią i i pewnym obrazem, uruchamia lawinę myśli, jakby przyklejonych do reszty, które istnieją symultanicznie, osobno nie mając prawa bytu.

Stasiuk podejmuje się bardzo trudnego zadania - próbuje opisać emocje. Niełatwym jest przełożyć uczucia, z natury nielogiczne, na racjonalny język. Opisy rozumiane dosłownie to czysty bełkot, nic nie znaczące słowa, które tylko wypełniają kartki. Dopiero gdy włączy się intuicję, można pojąć sens i uchwycić cząstkę tego, co przedstawia nam autor.

Proza tego autora jest jak rzeka. Zanurzasz się w chłodnej toni i płyniesz, by po krótkiej, a może długiej chwili zorientować się, że zostawiłeś za sobą już kilka kartek. Dywagacje wchłaniają cię jak woda i przemieszczasz się swobodnie niczym myśl, która nie zna czasu ni przestrzeni. Dlatego miejscami zastanawiałem się, czy przed chwilą czytałem, czy popadłem w rozkojarzenie. A jednak była to lektura, gdyż ostatnim wspomnieniem był opis zachodu słońca nad Niziną Węgierską. Dlatego trzeba przystosować się do tej prozy, która na początku wydaje się bardzo lekka i przyjemna, choć w drugiej części książki, gdy prawie zupełnie znikają już wszelkie kłęby wydarzeń, może stać się dla czytelnika lekko uciążliwa, a nawet nudna.

Obrazy projektowane przez wodzoną przez książkę wyobraźnię często stają się fantasmagoryczne, balansują na spektrum rozciągniętym pomiędzy rajskim marzeniem a upiornym koszmarem. Myśli zbyt penetrujące świat i jego odwieczne prawa w gruncie rzeczy są niewygodne, smutne. Refleksja przybiera formę melancholii. Zdaje się, że tylko proste rozumienie świata, bez dogłębności, może przynieść radość.

Człowiek zostawiony sam na sam ze swoimi myślami jest o krok od szaleństwa. Ludzie uciekają w codzienne życie i codzienne sprawy, starając się zapomnieć o samotności, która była z nimi od zawsze i na zawsze z nimi pozostanie. Stasiuk jest jednym z ludzi, którzy stawiają jej czoła. Jednak czy wychodzi z batalii zwycięsko? Rozszalałe myśli i pamięć prędzej czy później pochłoną każdego, kto jest na nie w pełni podatny. To dlatego ostatecznym celem hinduskich joginów jest „pustka umysłu".

Choć nie przepadam za oglądaniem zawartości cudzych, wzburzonych umysłów, „Jadąc do Babadag" porwało mnie niczym rwący nurt rzeki. Język ksiażki ma w sobie tajemniczą magię, która sprawia że lektura idzie tak lekko i zwiewnie, jakby się właściwie wcale nie czytało. Na początku próbowałem analizować tekst w poszukiwaniu jakiegoś sprytnego chwytu literackiego, stosowanego przez autora w celu przyciągnięcia do lektury jak największej liczby czytelinków. Zrzuciłem to na krótkie zdania. Ale to chyba nie to. Ostatecznie pozostanie to dla mnie nieodgadnione, ale może Tobie uda się odkryć  tą tajemnicę.

{linkr:related;keywords:Nasze teksty;limit:5;title:Zobacz także}

Serwis rozdaje przeglądarkom bezpieczne ciasteczka.