Pojedynek na miny
Przyłapanie Miętalskiego przez Pyza
Miętalski wyzywa Syfona
„- Aha, Syfonie - zagadnął na pozór nonszalancko, by zyskać na czasie - to ty uważasz, że ja miny stroję? A ty nie stroisz min?
- Ja? - odparł Syfon zaskoczony. - Ja nie stroję do parobków.
- Tylko do ideałów? A, to mnie nie wolno do parobków, ale tobie wolno, bo ty do ideałów stroisz? Czy nie zechciałbyś spojrzeć na mnie? Pragnąłbym, jeżeli d to przykrości nie sprawi, zobaczyć z frontu twoje oblicze.
- Po co? - zapytał Syfon z niepokojem i wyciągnął chusteczkę od nosa, a Miętus nagle porwał mu rę chusteczkę i cisnął o ziemię: - Po co? Po to, że nie mogę znieść twojej twarzy! Przestań mieć tę minę szlachetną, czystą! A, to tobie wolno?... Przestań, mówię, bo ci się wykrzywię tak okropnie, że ci się odechce - odechce... już ja ci pokażę... pokażę ci...
- Co mi pokażesz? - odparł. Lecz Miętus krzyczał jak w gorączce: - Pokażę! Pokażę! Pokaż mi, to ja ci pokażę! Dość gadania, nuże, pokaż nam to twoje chłopię zamiast gadać o nim, a ja też pokażę i zobaczymy, kto przed kim ucieknie ! Pokaż! Pokaż! Dość frazesów, dość tych takich połowicznych, wstydliwych min, mineczek, miniąt delikatnych, panieńskich, co to człowiek sam przed sobą z nimi się ukrywa -diabli, diabli - wyzywam cię na wielkie, prawdziwe minasy, na miny całą gębą, a zobaczysz, pokażę ci takie, że twoje chłopię zemknie, gdzie pieprz rośnie! Dość gadania! Pokaż, pokaż, a ja też pokażę!
Szaleńczy pomysł! Miętus wyzwał Syfona na miny. Wszyscy ucichli i spoglądali na niego jak na niespełna rozumu, a Syfon gotował się do ironicznej inwektywy. Lecz twarz Miętalskiego wyrażała taką zjadliwość diabelską, że uchwycono snadnie straszliwy realizm propozycji. Miny! Miny - ta broń, a zarazem tortura! Tym razem bój miał się toczyć na ostre! Niektórzy zlękli się widząc, że Miętalski wyciąga na jaw to straszne narzędzie, którym dotąd
każdy posługiwał się z największą oględnością, a swobodnie i jawnie chyba tylko przy drzwiach zamkniętych i przed lustrem. A ja cofnąłem się o krok, gdyż zrozumiałem, że doprowadzony do ostateczności, rozszalały, chce zbabrać minami nie tylko chłopię i Syfona, lecz także parobka, chłopaka, siebie, mnie i wszystko!
- Tchórz cię obleciał? - zapytał Syfona.
- Ja miałbym się wstydzić moich ideałów? - odparł nie mogąc wszakże ukryć lekkiego zmieszania. - Ja miałbym się bać? - ale głos drżał mu nieco.
- A więc dobrze. Syfonie! Czas - dziś po lekcjach! Miejsce - tu w klasie! Wyznacz swoich arbitrów, ja swoimi mianuję Myzdrala i Hopka, a na superarbitra (tu diabelstwo w głosie Miętusa wezbrało) na superarbitra proponuję... tego nowego, który dziś przybył do szkoły.
Będzie bezstronny. - Co? Mnie? Mnie proponował na superarbitra? Sen? Jawa? Ależ ja nie mogę! Nie mogę przecież! Nie chcę tego widzieć! Nie mogę patrzeć na to! Porwałem się do protestów, ale ogólna obawa ustąpiła miejsca wielkiemu podnieceniu, wszyscy zaczęli wrzeszczeć: "Dobrze! Dalej! Prędzej!""
Przygotowania do pojedynku
„Otoczyli obu zwartym kołem i krzyczeli w powietrzu ciężkim.
- Zaczynać! Bierz go! Huzia! Dalej!
Tylko jeden Kopyrda najspokojniej przeciągnął się, zabrał kajet i poszedł na nogach swych... Syfon siedział na swoim chłopięciu osowiały i nastroszony jak kura na jajach – widoczne było, że jednak trochę się zląkł i wolałby się wycofać! Za to Pyzo w lot ocenił niezmierne szansę, jakie dawały Syfonowi jego wyższego rzędu przekonania i zasady. - Mamy go! - szeptał mu do ucha i zagrzewał. - Nie pietraj się! Pomyśl o swoich zasadach! Ty masz zasady i zasadom gwoli będziesz mógł łatwo wytworzyć wszelkie miny w dowolnej ilości, on zaś nie ma zasad i będzie musiał wytwarzać gwoli sobie, nie - zasadom gwoli. Pod wpływem tych szeptów mina Pylaszczkiewicza zaczęła się poprawiać i wkrótce zajaśniała zupełnym spokojem, gdyż rzeczywiście zasady dawały mu taką moc, że mógł zawsze w dowolnej ilości.
Co widząc Myzdral i Hopek odciągnęli Miętusa na bok i błagali, żeby nie narażał się na pewną klęskę.
- Nie gub siebie i nas, od razu lepiej się poddaj - on jest o wiele bardziej miniasty od ciebie - Miętol, udaj, że się rozchorowałeś, zemdlej, a już potem jakoś się załagodzi, wytłumaczymy cię!
Odpowiedział jedynie.
- Nie mogę, już kości rzucone! Precz! Precz! Chcecie, żebym stchórzył? Wyrzućcie tych gapiów! To mnie denerwuje! śeby mi nikt z boku się nie przypatrywał oprócz arbitrów i superarbitra. - Lecz mina mu zrzedła, a zawziętość na niej zmieszała się z wyraźną tremą, co tak kontrastowało ze spokojną pewnością Syfona, że Myzdral szepnął: - Marnie z nim – a wszystkim zrobiło się groźnie i wynieśli się chyłkiem, w milczeniu, starannie zamykając drzwi za sobą."
Pojedynek na miny
„Nagle w opustoszałej i zamkniętej klasie znaleźliśmy się w siedmiu, tj. oprócz Pylaszczkiewicza i Miętusa - Myzdral, Hopek, Pyzo, niejaki Guzek, drugi arbiter Syfona, no i ja pośrodku, jako superarbiter, oniemiały superarbiter arbitrów. I rozległ się ironiczny, choć groźbą brzemienny głos Pyzy, który cokolwiek pobladły odczytywał z karteczki warunki spotkania:
- Przeciwnicy staną naprzeciwko siebie i oddadzą serię min kolejnych, przy czym na każdą budującą i piękną minę Pylaszczkiewicza Miętalski odpowie burzącą i szpetną kontrminą. Miny - jak najbardziej osobiste, swoiste i wsobne, jak najbardziej raniące i miażdżące - stosowane być mają bez tłumika aż do skutku. Zamilkł - a Syfon i Miętus zajęli wyznaczone stanowiska, Syfon potarł policzki. Miętus ruszył szczęką - i Myzdral odezwał się podzwaniając zębami.
- Możecie zaczynać!
I właśnie gdy to mówił, że ,,mogą zaczynać", właśnie gdy powiedział, że "zaczynać mogą", rzeczywistość przekroczyła ostatecznie swe granice, nieistotność skulminowała się w koszmar, a zdarzenie z nieprawdziwego zdarzenia stało się zupełnym snem - ja zaś tkwiłem w samym środku przyłapany jak mucha w sieci, nie mogąc się ruszyć. Wyglądało, jak gdyby na drodze długiego ćwiczenia osiągnięto nareszcie stopień, na którym zatraca się twarz. Frazes przeistoczył się w grymas, a grymas - pusty, czczy, próżny, jałowy - złapał i nie puszczał. Nie byłoby dziwne, gdyby Miętus i Syfon ujęli twarze w ręce i cisnęli na siebie - nie, nic już nie mogło być dziwne. Za-bełkotałem: - Miejcie litość nad swymi twarzami, miejcie litość nad moją przynajmniej, twarz nie jest przedmiotem, twarz podmiotem jest, podmiotem, podmiotem! -We już Syfon wystawił twarz i odwalił pierwszą minę tak gwałtownie, że i moja twarz skręciła się jak gutaperka. Mianowicie - zamrugał jak ktoś, kto wychodzi na światło z ciemności, rozejrzał się na prawo i lewo z nabożnym zdumieniem, zaczął przewracać gałkami ocznymi, wystrzelił nimi w górę, wybałuszył, otworzył usta, krzyknął z cicha, jakby coś tam dojrzał na suficie, przybrał wyraz zachwycenia i trwał w nim, w upojeniu i w natchnieniu; po czym przyłożył rękę do serca i westchnął.
Miętalski skurczył się, skulił i uderzył w niego z dołu następującą przedrzeźniającą, druzgocącą kontrminą: także przewracał, także podniósł, wybałuszył, także rozdziawił w stanie cielęcego zachwycenia i obracał w kółko tak spreparowaną twarzą, póki do jadaczki nie wpadła mu mucha; wtenczas zjadł ją.
Syfon nie zwracał na to uwagi, zupełnie jakby pantomina Miętusa nie istniała (miał bowiem nad nim tę wyższość, że dla zasad czynił, nie dla siebie), lecz wybuchnął płaczem gorącym, żarliwym i szlochał osiągając w ten sposób szczyt pokajania, objawienia i wzruszenia. Miętus też zaszlochal i szlochał tak długo i obficie, póki z nosa nie pojawiła mu się kapka – wówczas strząsnął ją do spluwaczki osiągając w ten sposób szczyt obrzydliwości. To zuchwałe bluźnierstwo przeciw najświętszym uczuciom wyprowadziło jednak Syfona z równowagi - nie wytrzymał, mimo woli dostrzegł i z tej irytacji, na marginesie szlochów, spiorunował śmiałka wściekłym spojrzeniem! Nieostrożny! Miętus tylko na to czekał! Gdy poczuł, że udało mu się ściągnąć na siebie wzrok Syfona z wyżyn, momentalnie wyszczerzył się i wypiął gębę tak obmierzle, że tamten, ugodzony do żywego, syknął. Zdawało się, że Miętus górą! Myzdral i Hopek wydali ciche westchnienie! Za wcześnie! Za wcześnie wydali! Bo Syfon - orientując się w porę, że niepotrzebnie zagalopował się na twarz Miętusa i że z irytacji własna zaczyna mu odmawiać posłuszeństwa - prędko się wycofał, doprowadził do porządku rysy, z powrotem wystrzelił wzrokiem w górę, a co więcej, wysunął naprzód jedną nogę, zwichrzył trochę włosy, kosmyk nieznacznie wypuścił na czoło i trwał tak samowystarczalnie, z zasadami i ideałami; po czym podniósł rękę i nieoczekiwanie wystawił palec wskazując wzwyż! Cios był bardzo gwałtowny!
Miętus natychmiast wystawił ten sam palec i napluł na niego, podłubał nim w nosie, drapał się nim, spotwarzał, jak mógł, jak umiał, bronił się atakując, atakował broniąc się, ale palec Syfona ciągle, niezwyciężony, trwał na wysokościach. I nie skutkowało, że Miętus gryzł swój palec, wiercił nim w zębach, skrobał w piętę i robił wszystko, co w mocy ludzkiej, żeby go zohydzić - niestety, niestety - nieubłagany, niezwyciężony palec Pylaszczkiewicza trwał wymierzony w górę i nie ustępował. Położenie Miętalskiego stawało się straszne, gdyż wyczerpał już wszystkie swe ohydy, a palec Syfona ciągle i ciągle wskazywał do góry. Groza ścięła arbitrów i super-arbitra! Ostatecznym kurczowym wysiłkiem Miętus skąpał swój palec w spluwaczce i wstrętny, spotniały, czerwony, potrząsał nim rozpaczliwie przed Syfonem, lecz Syfon nie tylko nie zwrócił uwagi, nie tylko nawet nie drgnął palcem, ale jeszcze w dodatku twarz mu pokraśniała jak po burzy tęcza i odmalował się na niej siedmioma barwami cudny Orlik-Sokół oraz czyste, niewinne, nieuświadomione Chłopię! - Zwycięstwo! - krzyknął Pyzo. Miętus wyglądał okropnie. Cofnął się aż pod ścianę i rzęził. charczał, toczył pianę z pyska, złapał się za palec i ciągnął go, ciągnął chcąc wyrwać, wyrwać z korzeniem, odrzucić, zniszczyć tę wspólność z Syfonem, odzyskać niezależność! Nie mógł, choć ciągnął z całej mocy, bez względu na ból! Niemożność znowu dała się we znaki! A Syfon mógł zawsze, mógł bez przerwy, spokojny jak Niebo, z palcem wzniesionym do góry, nie gwoli Miętusowi naturalnie i nie gwoli sobie, lecz zasadom gwoli! O, co za potworność! Oto jeden wypaczony, wyszczerzony w jedną, drugi w drugą stronę! A pośród nich ja, superarbiter, na wieki chyba uwięziony, więzień cudzego grymasu, cudzego oblicza. Twarz moja, jakby zwierciadło ich twarzy, również pokraczniała, przerażenie, wstręt, zgroza żłobiły na niej niezatarte piętno. Pajac pomiędzy dwoma pajacami, jakże miałbym zdobyć się na coś, co by nie było grymasem? Palec mój u nogi tragicznie wtórował ich palcom, a ja grymasiłem, grymasiłem i wiedziałem, że zatracam siebie w tym grymasie. Nigdy już chyba nie ucieknę Pimce. Nie wrócę do siebie. O, co za potworność! I co za cisza straszna! Bo cisza chwilami była doskonała, żadnego szczęku oręża, wyłącznie miny i bezgłośne ruchy."
Gwałt na Syfonie
„Wtem rozdarł ją przeraźliwy wrzask Miętusa:
- Trzymaj! Łapaj! Bij! Zabij!
Co to? Czy jeszcze coś nowego? Czy jeszcze coś? Czy nie dosyć? Miętus spuścił palec, rzucił się na Syfona i strzelił go w gębę - Myzdrał i Hopek rzucili się na Pyzę, Guzka i strzelili w gęby! Zakotłowało się. Kłębowisko ciał na podłodze, nad którym stałem nieruchomy jak superarbiter. Nie upłynęła minuta, a Pyzo i Guzek leżeli jak kłody, związani szelkami, Miętus zaś zasiadł okrakiem na piersiach Syfona i zaczął się chełpić strasznie.
- No co, robaczku, ty Chłopię niewinne, ty myślałeś, że mnie zwyciężyłeś? Paluszek do góry i kontent, co? To ty, cacusiu (i użył najokropniejszych wyrażeń), łudziłeś się, że Miętus nie da sobie rady? Pozwoli owinąć się na twoim paluszku? A ja ci powiem, że jeśli nie można inaczej, to siłą ściąga się na dół paluszek!
- Puszczaj... - wyrzęził Syfon.
- Puścić! Zaraz cię wypuszczę! Zaraz wypuszczę, tylko nie wiem, czy zupełnie takim, jakim jesteś. Pogadamy sobie! Nadstaw uszko! Na szczęście jeszcze można dostać się do ciebie... na siłę... przez uszy... Już ja ci się dostanę do środka! Nadstaw, mówię, uszko! Poczekaj, niewiniątko, powiem ci coś...
Nachylił się nad nim i poszeptał - Syfon zzielenial, kwiknął jak zarzynane prosię i rzucił się jak ryba wyjęta z wody. Miętus go przydusił! I wytworzyła się pogoń na podłodze, gdyż gonić zaczął ustami to jedno, to drugie znów ucho Syfona, który turlając głową, uciekał z uszami - i zaryczał widząc, że nie może uciec, zaryczał, by zagłuszyć zabójcze, uświadamiające słowa, i ryczał ponuro, okropnie, stężał, zapamiętał się w rozpaczliwym i pierwotnym wrzasku, aż wierzyć się nie chciało, iżby ideały wydać mogły ryk podobny dzikiemu bawołu na puszczy. Oprawca zaś również zaryczał:
- Knebel! Knebel! Knebel wsadź! Gapo! Co się gapisz? Knebel! Chusteczkę od nosa wsadź!
To na mnie tak wrzeszczał. To ja miałem chusteczkę wsadzić ! Bo Myzdrał i Hopek siedzieli okrakiem, każdy na swoim arbitrze, ruszyć się nie mogli. Nie chciałem! Nie mogłem! Stałem nieruchomo i wstręt mnie zdjął do ruchu, do słowa i do wszelkiego w ogóle wyrazu. O, superarbiter! Trzydziestak, trzydziestak, gdzie trzydziestak mój, gdzie mój trzydziestak? Nie ma trzydziestaka! A tu nagle Pimko ukazuje się we drzwiach klasy i stoi - w bucikach żółtych, giemzowych, w płaszczu brązowym i z laską w dłoni - stoi... stoi. I tak absolutnie, jakby siedział."